wtorek, 7 kwietnia 2020

6. ZABURZENIA LĘKOWE A KORONAWIRUS

Aktualna sytuacja w kraju i na świecie, wprawiła mnie w lekkie zadumanie. Zaburzenia lękowe i wszelkie pochodne nerwicy, są teraz z pewnością u wielu mocno zaostrzone. Część zapewne boi się o własne zdrowie i życie. Nie chodzi o sam kontekst koronawirusa, ale chociażby tego, że mamy wszyscy utrudniony dostęp do specjalistów. U mnie chyba to powoduje jakiś zwiększony niepokój. Co jeśli dostanę anginy bakteryjnej, do której mam taką skłonność? Potrzeba mi wtedy, jak najszybciej antybiotyku z azytromycyny. Cała sytuacja dokłada niepotrzebnego stresu w załatwieniu takiej sprawy.
Druga rzecz - izolacja  a już w szczególności zamknięcie lasów, parków i bulwarów. Co najlepiej redukuje lęk? Oswajanie mózgu z tym, że dana czynność nie jest zagrożeniem. W zeszłym roku późną wiosną/wczesnym latem, kiedy miałam szczyt problemów z zaburzeniem - nawet byle jakie wyjście z domu, powodowało duży stres. Czuję teraz obawę, że to wróci. Kilka dni spędzonych w domu plus cała ta propaganda, szczucie ludzi i artykuły dotyczące mandatów, sprawiają że zaczyna się czuć strach. Wyjście na powietrze powoduje zawroty głowy. Psychika, mimo mojej silnej walki, przestaje wytrzymywać. Wiadomo, do marketów nie chodzę - więc sytuacja z kolejkami na dworze i stresem wywołanym podświadomym pośpiechem (bo inni czekają) mnie nie dotyczy. Jednak problem aktualnie zrobił się głębszy - zaczęłam mieć problem i z mniejszymi sklepami. Tak działa cały ten syf. A przecież skoro w moim osiedlowym sklepiku - może być na raz w środku do 2 osób - to chyba problem kolejek mnie nie powinien dotyczyć? Szkoda gadać... Ja tłumaczę sobie jedno, mózg robi drugie.... dlatego aktualnie powróciłam do mojej głównej lektury - podręcznika o lękach i fobiach oraz książki o zalęknionym mózgu. Mam czas, to czytam. Zawsze pomagało, czy teraz też tak będzie? Czy uratuję to, co w miarę udało mi się opanować?
Dodatkowe nerwy i stres powoduje zdalne nauczanie. Wszyscy siedzą w domach, dzieci nie mają oddechu, zabawy na placach zabaw (pomijając szczęśliwców z ogródkami - zazdrość o to budzi moją dodatkową frustrację). Kulminuje się stres rodziców ze stresem dzieci. Partnera mam za granicą, w jednym z krajów skandynawskich. Był w Polsce akurat na dwutygodniowym urlopie, kiedy wszystko się tutaj zaczynało. Zdecydował się jechać ponownie z powrotem, dwa dni po zamknięciu granic. Początkowo czułam lekki żal... Przecież nie wiadomo, co będzie, co dalej zrobią, jakie będą decyzje... a jeśli jakimiś rozporządzeniami zabronią wrócić/wjechać/wyjechać. A jeśli ten wirus faktycznie jest taki groźny i zarazi się w obcym kraju? A z drugiej strony, zaledwie dwa tygodnie później, zamknięto moją pracę.... Jestem na "postojowym". Bynajmniej póki co, bo jeśli potrwa to dłużej, to kto wie czy w ogóle nie zostanę bez pracy. To kolejne źródło stresu... więc... może i dobrze, że pracuje chociaż on. Nie mam prawa czepiać się takiej decyzji. A że brak mi wsparcia tego emocjonalnego? No cóż... to i tak kuleje, więc dla bezpieczeństwa siedzę cicho. Na "święta" nie przyjedzie - bo nas wszystkich zamkną całkowicie w domu na 14 dni...a wtedy to byśmy się pewnie pozabijali pod koniec kwarantanny. Po relacjach znajomych widzę, że mało kto wytrzymuje to psychicznie, nawet ci silni... to co dopiero my, nerwicowcy, zaburzeni lękowo... Jest źle, ale trzeba koniecznie wmawiać sobie, że będzie dobrze. Lasy zamknięte do 11 kwietnia. Aktualnie modlę się o zniesienie chociażby tego zakazu... Jak będzie? Zobaczymy za kilka dni. Trzymajcie się, bądźcie wytrwali. Walić COVID-19.