niedziela, 18 lipca 2021

7. Powrót po dłuższym czasie.

 Bardzo dużo zmieniło się w moim życiu od czasu napisania ostatniego postu. Szczególnie dużo zmian nastąpiło w moim życiu osobistym. Ponad rok temu zakończyłam 4-letni związek, który z perspektywy czasu oceniam, jako toksyczny. To właśnie w czasie trwania tego związku, nabawiłam się nerwicy lękowej. Sądzę, że póki co nie ma sensu rozpisywać się na ten temat.

Bardziej istotną sprawą jest to, że w moim życiu pojawił się ktoś naprawdę wyjątkowy. Co ciekawe, znałam tę osobę dobre 10 lat i zawsze miałam negatywne zdanie na jej temat - z resztą - z wzajemnością. Nasze drogi nigdy jakoś się nie skrzyżowały, mimo że mogły być ku temu przesłanki. Sytuację zmieniła pandemia i przypadkowa wiadomość, która rozwinęła konwersację i doprowadziła do spotkania w gronie znajomych przy drinku. Powodem rozmów była również propozycja zmiany pracy. W pandemii niestety,  moja ówczesna praca była zagrożona i nadszedł czas na rozglądanie się za czymś pewniejszym. W dodatku praca była identyczna, jak ówczesna, ale na stanowisku kierowniczym. To był czas wielkich zmian i poważnych decyzji w moim życiu, które dały mi nowe tchnienie i energię. Zaiskrzyło - a dzieli Nas 17 lat różnicy. Generalnie od samego początku, nawet przez moment tego nie przeanalizowałam, bo tej różnicy po prostu w ogóle nie odczuwałam i nie odczuwam do dziś. Życie ukształtowało mnie na dużo poważniejszą osobę, jak na swój wiek i być może to jest ten klucz do sukcesu. Znalazłam spokój, bezpieczeństwo i wszystko to, czego nie mogę powiedzieć o poprzednim związku pełnym wymyślonych problemów z niczego, nerwów i stresu.

Niestety "nerwa" nie odpuszcza. Oczywiście Partnerowi powiedziałam o swoim zaburzeniu. Przyjął to normalnie, spokojnie, wspiera mnie, kiedy tego potrzebuję. Ostatnio nawet zaczął szukać sprawdzonego terapeuty, także kto wie.... może uda mi się w końcu zdecydować na jakąś terapię behawioralno- poznawczą? Póki co zostają wyłącznie "doraźne" leki, tylko w sytuacjach, gdy wiem, że muszę gdzieś wyjść a od rana czuję niepokój. Poszczęściło mi się, jeżeli chodzi o komfort życia. Pracuję głównie zdalnie, doglądam interesu, zarządzam pracownikami i do tego prowadzę działalność gospodarczą, gdzie mogę tworzyć manualne prace - które poniekąd mnie uspokajają. Tu muszę przyznać, że pandemia mi się przysłużyła - nie tylko mi zapewne, ale i wielu osobom z podobnymi problemami... Rozwinęło się wiele usług on-line. Wiem, że to nie jest sposób - bo jak mawiają - z lękami trzeba się mierzyć... ale... przykładowo - żadna sieć marketów do tej pory nie wpadłaby zapewne na dostarczanie zakupów do domu, prawda? Kwestia marketów została u mnie przez to całkowicie wyeliminowana. Może rzec, że sama się oszukuję, ale właściwie - czy dla zdrowych ludzi to też nie jest wygodne? Marnujesz czas, paliwo.... a teraz? Logujesz się do sklepu, zapełniasz listę, za dostawę płacisz 1,99zł (przy zakupach min za 100zł - ale nie oszukujmy się tygodniowe zaopatrzenie na pewno tyle przekracza) i dostajesz to prosto do domu. Piękne prawda? Wiele rzeczy dziś załatwimy on-line. Owszem ja wiem - to pogłębi problem. Ta izolacja zapewne powiększyła grono takich ludzi, jak ja... Do tego zmierza świat...

Jednak "nerwa" (tak sobie ją teraz będę nazywać) nie śpi. Nie musimy jechać do marketu? To dowalę Ci z innej strony... i tak oto sprawia mi co raz więcej kłopotów. Pierwszy raz w życiu miałam okazję polecieć na takie prawdziwe wakacje - ciepłe kraje. Pierwszy plan? Dominikana. Nie mam paszportu - no tego on-line nie załatwię... braknie mi też czasu do terminu wylotu, żeby to ogarnąć. Ok. Pada opcja - Hiszpania. Mówię ok - jakoś uradzę. Jednak okazało się, że to za duże tereny ryzyka. Rezygnujemy. Zostaje Nam Bułgaria lub po prostu jakieś piękne miejsce w Polsce. Jednak tu po drodze nastąpił nowy etap do przejścia. Kiedy pojawiła się perspektywa wakacji - pojawił się problem szczepienia. Nie chciałam - za nic i do dziś uważam, że to nie jest dobry pomysł. Uległam. Musiałam się zaszczepić, jeśli chciałam w ogóle pomyśleć o wylocie gdziekolwiek. Wcześniej sądziłam, że jeśli już dojdzie do tak patowej sytuacji, że będę musiała się zaszczepić, to zrobię to Pfizerem.... ale dwa razy przeżywać ten stres? Nerwa mówi mi NIE. Decyduję się na Johnson&Johnson. 1 dawka. Jakoś będzie. Zaczyna się dumanie - przecież to wektorowa - stary typ - znany. Wizytę przekładałam 3 razy.... aż do DRIVE-THRU. No co za komfort... podjeżdżam autem, kłują i do domu... nie trzeba wysiadać, iść, być wśród ludzi... a że trzeba dojechać 130km? Nie ma problemu. Partner pojechał ze mną. Trzymał za rękę... nie było źle. Jechałam w obie strony. Ale co było po... Ha! Kochani nic szczególnego. Lekki stan podgorączkowy, ból ręki i tyle. Ale co było w głowie.... Obawy o zakrzepicę, o wszelkie odczyny, powikłania... Ludzie! Ja się szczepiłam ostatni raz, jako dziecko. Raz miałam grypę w 2016 roku... Bardziej boję się bakterii... Przestałam czytać o tym i jest lepiej. Odradzam wczytywanie się w sieć na ten temat, jeśli już się decydujecie. Aktualnie jestem 9 dni po i nic złego się nie dzieje. Także tak to dziś wygląda na dzień dzisiejszy. Widzę, że jednak ktoś tu zaglądał, komentował. Bardzo dziękuję i przepraszam, że nie pisałam regularnie. Wiem, że sporo ludzi szuka gdzieś "podobności", sposobu na utożsamienie się z problemem. Spróbuję być tu częściej. Nieobecność wynikła z wielu zmian w moim  zyciu - pozytywnych mimo wszystko... Problem jednak dalej jest i chcę się nim tu dzielić.