W pewnym momencie było tak źle, że czułam iż muszę się pochylić przed medycyną. Kiedy co raz trudniej było mi w ogóle wyjść z domu do pracy, zdecydowałam się pójść do lekarza. Prywatnie. Nie byłabym wtedy w stanie pójść do przychodni i siedzieć w kolejce na NFZ. Przyznam, że nie była to dla mnie łatwa decyzja. Bałam się, że przykleję sobie jakąś łatkę. Zanim się wybrałam do gabinetu, zafundowałam sobie, z okazji okrągłych urodzin, pakiet badań. Chciałam mieć pewność, że to co się ze mną dzieje, nie ma związku z jakimiś niedoborami czy odchyleniami w morfologii. Wyniki książkowe. Po 30 latach wszystko hula, jak ta lala. Wątroba, nerki, cholesterol, tarczyca - wszędzie normy. Przyznam, że poczułam lekkie rozczarowanie. Lepiej jest mieć jakieś konkretne wytłumaczenie i jasny sposób na zaradzenie takim dolegliwościom, niż szukanie przyczyn w zawiłej stronie psychicznej.
Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Oczywiście najpierw wygooglowałam lekarzy w swoim mieście. Nie stać mnie było na wizytę u numeru 1 w rankingu, ale na 3ciego, już tak. Umówiłam się. Nie było strasznie. Lekarz zebrał wywiad - dość dokładny. Dał mi kilka testów do wypełnienia. Jego diagnoza brzmiała - "zespół lęku uogólnionego". Przepisał mi lek, którego substancją czynną była pregabalina. Stopniowo miałam zwiększać dawki (max do 300mg/dobę), jeśli nie będę czuć poprawy. Niestety tej poprawy nie było. Nadszedł dzień, kiedy znalazłam się z córką pod przedszkolem i zawróciłam. Nie byłam w stanie jej tam zaprowadzić. To był dla mnie koszmar. Płakałam okropnie tego dnia. Straciłam nadzieję i bałam się, że będzie już tylko gorzej. Na kontroli po 6 tygodniach, powiedziałam że nie widzę żadnego postępu. Lekarz uspokoił mnie, że nie zawsze trafia się z lekami za pierwszym razem. Zmienił na leki stosowane w leczeniu depresji - czyli te, które potrzebują czasu, aby się "wgrać". Pregabalinę miałam odstawić. Doraźnie dostałam lek z grupy benzodiazepin - czyli te szybko uzależniające, ale dające taki przyjemny "lajt". Zrobiłam wszystko zgodnie z zaleceniem - na noc miałam wziąć "benzo" a od rana nowy lek... Ok, po benzo było mi przyjemnie. Nie na długo. Rano wzięłam tę nową tabletkę i po ok 40 minutach zaczął się koszmar, który na długo zapamiętam. Wymioty, brak apetytu, totalne rozbicie... a to, co się działo w głowie? Nie potrafię tego opisać, ale było diabelsko nieprzyjemne. Szczerze, to nie dziwię się, że na ulotce przestrzegają przed nasileniem się objawów i myśli samobójczych... Czułam taki ucisk w głowie, że miałam myśli, że ulge by mi chyba dało tylko zderzenie się z chodnikiem, po wyskoczeniu z okna. Coś okropnego. Tego dnia miałam popołudniową zmianę. Nie poszłam. Nie byłam w stanie. Na myśl o kolejnej tabletce, obleciał mnie blady strach. Powiedziałam sobie DOŚĆ! NIE BĘDĘ BRAĆ TEGO SYFU!!! Poradzę sobie sama, nie wiem jak... ale poradzę. Około trzech tygodni dochodziłam do siebie. Otwierałam rano oczy, czułam uciski w klatce, somatyczne bóle, puls wariował ponad 100 uderzeń... Makabra. Nie jestem lekarzem, ale później zaczęłam się zastanawiać czy gwałtowne odstawienie z dnia na dzień pregabaliny i bezpośrednie wprowadzenie innego leku, to była dobra praktyka? Skoro od razu nie walisz tych maksymalnych 300mg na dobę, to i chyba nie odrzucasz tego od tak? Nie wiem... Nie poszłam więcej do tego lekarza. Znalazłam natomiast na forum poświęcone temu zaburzeniu - tak zaburzeniu, nie chorobie. Link do tego forum zamieściłam na stałe w belce na górze bloga. Gorąco polecam również ich grupę wsparcia na Facebooku. Dzięki temu zaczęłam czytać i rozumieć, co się dzieje. Oczywiście nie mogę w tej chwili napisać, że z tego wyszłam. Na grupie i forum są osoby, którym się to udało - czyli jest to dowód na to, że się jednak da. Trzeba dużo samozaparcia i konsekwencji. Ja się przyznaję, że to jest wada mojego charakteru, że dodatkowo tej konsekwencji mi brak. A jaki jest najlepszy sposób na pozbycie się fobii/lęków? Stawianie im czoła...
Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Oczywiście najpierw wygooglowałam lekarzy w swoim mieście. Nie stać mnie było na wizytę u numeru 1 w rankingu, ale na 3ciego, już tak. Umówiłam się. Nie było strasznie. Lekarz zebrał wywiad - dość dokładny. Dał mi kilka testów do wypełnienia. Jego diagnoza brzmiała - "zespół lęku uogólnionego". Przepisał mi lek, którego substancją czynną była pregabalina. Stopniowo miałam zwiększać dawki (max do 300mg/dobę), jeśli nie będę czuć poprawy. Niestety tej poprawy nie było. Nadszedł dzień, kiedy znalazłam się z córką pod przedszkolem i zawróciłam. Nie byłam w stanie jej tam zaprowadzić. To był dla mnie koszmar. Płakałam okropnie tego dnia. Straciłam nadzieję i bałam się, że będzie już tylko gorzej. Na kontroli po 6 tygodniach, powiedziałam że nie widzę żadnego postępu. Lekarz uspokoił mnie, że nie zawsze trafia się z lekami za pierwszym razem. Zmienił na leki stosowane w leczeniu depresji - czyli te, które potrzebują czasu, aby się "wgrać". Pregabalinę miałam odstawić. Doraźnie dostałam lek z grupy benzodiazepin - czyli te szybko uzależniające, ale dające taki przyjemny "lajt". Zrobiłam wszystko zgodnie z zaleceniem - na noc miałam wziąć "benzo" a od rana nowy lek... Ok, po benzo było mi przyjemnie. Nie na długo. Rano wzięłam tę nową tabletkę i po ok 40 minutach zaczął się koszmar, który na długo zapamiętam. Wymioty, brak apetytu, totalne rozbicie... a to, co się działo w głowie? Nie potrafię tego opisać, ale było diabelsko nieprzyjemne. Szczerze, to nie dziwię się, że na ulotce przestrzegają przed nasileniem się objawów i myśli samobójczych... Czułam taki ucisk w głowie, że miałam myśli, że ulge by mi chyba dało tylko zderzenie się z chodnikiem, po wyskoczeniu z okna. Coś okropnego. Tego dnia miałam popołudniową zmianę. Nie poszłam. Nie byłam w stanie. Na myśl o kolejnej tabletce, obleciał mnie blady strach. Powiedziałam sobie DOŚĆ! NIE BĘDĘ BRAĆ TEGO SYFU!!! Poradzę sobie sama, nie wiem jak... ale poradzę. Około trzech tygodni dochodziłam do siebie. Otwierałam rano oczy, czułam uciski w klatce, somatyczne bóle, puls wariował ponad 100 uderzeń... Makabra. Nie jestem lekarzem, ale później zaczęłam się zastanawiać czy gwałtowne odstawienie z dnia na dzień pregabaliny i bezpośrednie wprowadzenie innego leku, to była dobra praktyka? Skoro od razu nie walisz tych maksymalnych 300mg na dobę, to i chyba nie odrzucasz tego od tak? Nie wiem... Nie poszłam więcej do tego lekarza. Znalazłam natomiast na forum poświęcone temu zaburzeniu - tak zaburzeniu, nie chorobie. Link do tego forum zamieściłam na stałe w belce na górze bloga. Gorąco polecam również ich grupę wsparcia na Facebooku. Dzięki temu zaczęłam czytać i rozumieć, co się dzieje. Oczywiście nie mogę w tej chwili napisać, że z tego wyszłam. Na grupie i forum są osoby, którym się to udało - czyli jest to dowód na to, że się jednak da. Trzeba dużo samozaparcia i konsekwencji. Ja się przyznaję, że to jest wada mojego charakteru, że dodatkowo tej konsekwencji mi brak. A jaki jest najlepszy sposób na pozbycie się fobii/lęków? Stawianie im czoła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz